Backstreet Boys w Krakowie: Czyli o tym, dlaczego regularnie dokarmiam swoje wewnętrzne dziecko
29 października 2022 roku włożyłam t-shirt z Backstreet Boys, we włosy wpięłam wsuwki i z siostrą u boku wyruszyłam do TAURON Arena na koncert najsłynniejszego boysbandu na świecie. Trochę dla muzyki, trochę dla klimatu i z sentymentu, ale głównie po to, by znów zrobić dobrze swojego wewnętrznemu dziecku. Śpiewałam, tańczyłam i przy pierwszej nadarzającej się okazji na pewno to powtórzę. Było warto!
W 1995 roku miałam 11 lat, słuchałam Kelly Family i Michela Jacksona, chodziłam do piątej klasy i rok później miałam poznać Nirvanę. Tyle, że wcześniej usłyszałam „I`ll Never Break Your Heart” i „Get Down” i szybko przegrałam od koleżanki kasetę chłopaków z Orlando.
Pierwszy album Backstreet Boys uzyskał status platyny w 38 krajach i sprzedał się w rekordowym nakładzie 10 mln egzemplarzy. Dobrze pamiętam, bo Polska również oszalała na punkcie BsB, a Nick Carter był pierwszą wielką miłością mojej najlepszej przyjaciółki i pewnie mniej więcej połowy nastolatek, którym przyszło zakochiwać się po raz pierwszy w latach 90. Osobiście dążyłam wtedy do małżeństwa z Paddy’m z Kelly Family, ale Brian Littrell też był na mojej liście.
Backstreet Boys to nigdy nie był mój ulubiony zespół, a jednak znam na pamięć wszystkie ich największe hity, doskonale pamiętam emocje towarzyszące premierom kolejnych singli, a w szufladzie wciąż mam mega plakaty z Bravo i Popcornu. Nie dziwi więc, że nie mogło mnie zabraknąć na krakowskim koncercie chłopaków.
Ten zaczął się po 20.00 od… dyskoteki wyjętej rodem z lat 90. i zorganizowanej przez KnowleDJ, który zaserwował zebranym (spójrzmy prawdzie w oczy, głównie dziewczynom) takie hity jak „There is The Party” DJ Bobo, „Baby One More Time” Britney czy „Wannabe” Spice Girls. Perełką na torcie były „Kolorowe sny” Just 5, które porwały już całą zgromadzoną publikę.
Po tej rozgrzewce i podnoszącym temperaturę intro na scenie pojawiły się chłopaki z Backstreet Boys” i zaserwowały nam świetne show z takimi klasykami jak „Get down”, „Show Me the Meaning of Being Loney”, As Long As You Love Me”, Quit Playin Games”, „Everyobody” czy „I Want It That Way”. Wiem, że pamiętacie…
Nie zabrakło też ciut nowszych piosenek takich jak moje ulubione „Incomplete” czy „The One” i utworów z najnowszego albumu. Nick, Brian, AJ, Howie i Kevin pozwolili sobie także na trochę wspominek i żartów, choćby z niezapomnianej fryzury „na grzybka” najmłodszego członka zespołu, żywiąc jednak nadzieję, że tę modę pożegnaliśmy już na zawsze. Ba, AJ i Kevin postanowili także przebrać się na scenie (fakt, że za specjalnie przygotowanymi parawanami, ale od czego jest wyobraźnia), a w podzięce za wszystkie staniki, które doleciały do nich od 1993 roku, kiedy to BsB powstało, rzucili w tłum… dwie pary bokserek.
Było wesoło, a energia zgromadzonych w TAURONIE polskich milenialsów zachwyciła chłopaków, którzy przyznali, że to chyba najgłośniejszy koncert tej trasy i na pewno wrócą jeszcze do Krakowa. Było wzruszająco, bo usłyszeć po prawie trzech dekadach utwory, które chcąc nie chcąc nas kształtowały, a mnie wciąż przenoszą w kilka sekund do niezapomnianych lat 90., to wyjątkowe uczucie. Było nawet zaskakująco, bo piękni, a prawie pięćdziesięcioletni wciąż są w doskonałej formie fizycznej, tanecznej i wokalnej. Nick naprawdę umie śpiewać, a wokal AJ naruszył chyba w paru miejscach konstrukcję areny.
Koncert Backstreet Boys to kolejny, po choćby Kelly Family, Mariah Carey czy Michael Patrick Kelly show, który zostanie we mnie na zawsze. Karmi on bowiem moje wewnętrzne dziecko, które wciąż chce spełniać marzenia. Gdy miało 11 lat, musiało zadowolić się plakatem i kasetą, dziś daję mu to, o czym mogło tylko śnić. Dobrze robi mi to na głowę, koi nerwiczki, niesie spokój i napawa szczęściem. Spełniajcie marzenia z dzieciństwa i dbajcie o dzieci w sobie – serio, póki są szczęśliwe, jesteście i wy.